czwartek, 27 czerwca 2013

Jeść, jeść, jeść... Czyli co tu dają?

Są ludzie, którzy mają jedną pasję, jedno hobby. Mnie niestety to szczęście nie spotkało, ciągle coś się spodoba, coś wskoczy na warsztat. Lista jest długa, zmienna, ale kilka stałych punktów można na niej znaleźć. I tak: wspinanie już było, teraz czas na drugie najukochańsze: jedzenie! A o tym będzie często i sporo :)
Niemcy lubią dobrze zjeść, więc kto ma tak, jak ja, wyjeżdżając za zachodnią granicę trafia do raju...

Pierwszy gastro-dzień mamy już za sobą. Zostały nawiedzone trzy miejsca, z których w każdym można było spróbować czegoś innego, innego jedzenia, innej kultury, poczuć się innym gościem.

Na pierwszy ogień poszedł Pan Jasiek Kiełbasa, czyli Hanswurst!
Knajpka znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie aacheńskiej Katedry, więc skojarzenie nasunęło się samo: Niemcy, Kiełbasa, centrum miasta. Będzie coś dobrego i tradycyjnego, choć pewnie nie najtaniej. Poniekąd przewidywania się sprawdziły. Była niemiecka kiełbasa, która jednak nieco zawiodła podniebienia - bardziej przypominała bowiem nasze polskie najtańsze kiełbasy parówkowe, niż kiełbasę przez duże K. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że skład był nieco zacniejszy niż w tych naszych, smakowo porównywalnych. Tym bardziej, że cena taka sobie - jeśli nie przeliczamy, to 6 EUR za kiełbaskę z zapiekanymi ziemniaczkami i zestawem sosów (musztarda na medal, łzy popłynęły z oczu ciurkiem), nie jest dużą kwotą. Jeśli jesteśmy na wakacjach i waluta jednak nam swoim przelicznikiem ciąży, to 24 PLN to już trochę dużo. Oczywiście menu  zawiera więcej propozycji, ta jednakże zaczynała się od słowa "Traditionell", więc jak można było nie zamówić? Jednakże dla jednego warto zasiąść przy popielatym drewnianym stoliku - piwo (znowu to piwo). W przybytku tym można się napić lokalnego trunku, Który wynagradza niedoskonałości kiełbasiane. Przy okazji: „Hanswurst” oznacza także Błazna, komiczną postać znaną w Niemczech już od XVI wieku, która przez lata pojawiała się w teatrach, teatrzykach i objazdowych spektaklach. Może nazwa knajpy ma swoje drugie dno? Zaglądniemy kiedyś i w ramach drugiej szansy sprawdzimy.

Hanswurst. Münsterplatz 6, Aachen. Fot. Autor

Póki co podrażnione żołądki domagały się więcej. Skierowały więc swoją uwagę na Hof - ulicę/placyk, uroczo schowaną za kilkoma zaułkami na północ od Katedry. We wszystkich kamienicach wokoło znajdują się kawiarnie, knajpki, restauracje. My skierowaliśmy nasze kroki do Kaiser Wetter, a celem była chwalona nam wcześniej pizza z rucolą. Wybór o tyle oczywisty, że wcześniejsza mięsna przystawka do najzdrowszego rodzaju jedzenia nie należała :).

KaiserWetter. Hof 5, Aachen. Fot. Autor

Pizza była bardzo smaczna, na cienkim cieście, rucoli nie pożałowano, także ilość parmezanu, wyglądającego dodatkowo na świeżo zeskrobany, była idealna. Do tego lampka białego francuskiego wina stołowego i po smaku wurstu ani śladu. Danie niewyszukane, ale zdarzało się już i takie zjeść mocno niedoskonałe. Restauracja ogólnie z tych co to dają prawie wszystko, reklamują się na stronie internetowej jako kuchnia śródziemnomorska ale z naciskiem na Italię - pizze, makarony, sałatki dominują w karcie. Głodnym się więc stąd nie wyjdzie, a warto zaglądnąć także przez sam pryzmat Hofu, jako przyjemnego miejsca do spędzenia popołudnia lub wieczoru. Właściwie cały plac zastawiony jest stolikami, nawet ciężko połapać się gdzie usiąść, aby podeszła do nas obsługa z wybranego przez nas lokalu :). Jest gwarnie, wesoło, kolorowo i klimatycznie. Polecam!  




Klimatyczny Hof. Fot. Autor.

Plan obejmował jeszcze jedno miejsce i choć pełnym brzuchom nie przyszło nawet przez myśl upomnieć się o więcej, plan wykonać należało. Kierunek Pontstrasse i miejsce o wdzięcznej nazwie AKL Libanesische Spezialitaten. Możnaby porównać lokal do setek polskich kebabów, z racji podobieństwa asortymentu, ale chyba lekko obrazilibyśmy go z lekka. Praca mianowicie wre, kilku kucharzy, panie kelnerki, bo chociaż zamawia się samemu, to jedzenie na miejscu jest podawane do stolika. I ciągły ruch, co jak wiadomo nie od dzisiaj, często jest wyznacznikiem jakości. A jest przepysznie! Do wyboru kanapki, wrapy, sałatki, pełne dania, czyli kilka rodzajów mięsa z grilla z dodatkami. Każde można zjeść na miejscu i na wynos. Tanio! My zamówiliśmy dwa wrapy, oczywiście do domu, bo żołądki nadal pozostawały pełne i zapłaciliśmy 6,50 EUR. I mówiąc uczciwie, aż do późnych godzin nocnych próżno było czekać na powrót wystarczającej ilości  wolnej przestrzeni aby je zjeść. Aż żal, bo było Panowie serwują dużo i smacznie. Bardzo dobre orientalne przyprawy, mięso upieczone świetnie, świeże warzywa, ichnie sosy. W stosunku do niemieckiej tradycyjnej kiełbasy - bezkonkurencyjni!

Pontstrasse. Pierwsza z prawej AKL :). W tle fragment Ratusza. Fot. Autor


Pierwsza gastronomiczna wycieczka po Aachen zakończyła się więc pomyślnie, choć z lekkim przesytem. Ale przesytem przyjemności! Jeśli zatem dobre dobrego początki, kontynuacja ma szanse nastąpić już wkrótce. Dla tych co spróbują: Guten Appetit! :)


środa, 26 czerwca 2013

Aachen = historia. A od czego zacząć? MOOVE!

No cóż.
Pierwszy dzień w tej zacnej kolebce niemieckiej historii spędzony został i typowo i nietypowo.
Pobieżnie należało zobaczyć co to jest ten Rathaus, ten Dom. Czyli Ratusz i Katedra. Symbole miasta to symbole w końcu, więc swoje prawa mają. Szybki spacer po starym mieście, które nie zawiodło oczekiwań, gdyż uroku mu odmówić nie sposób. Ratusz jest przepiękny i na pewno osobno o nim jeszcze napiszę. Katedra także. We wnętrzu można oczopląsu dostać od feerii kolorów jaką mienią się ściany i sklepienia. O tym jednak także osobno powiedziane zostanie. 
Póki co spacer nie zmęczył nóg na tyle, aby wieczorową porą nie zaglądnąć tam, gdzie każdy szanujący się Spinacz wybrać się powinien podczas pobytu tutaj: MOOVE!! Czyli hala boulderowa, pakernia, nora. Jakkolwiek slangi wspinaczkowe miałyby tego miejsca nie określać :). Ponad 500 m kw. powierzchni wspinaczkowej na miękkim podłożu z obitych przyjemną wykładziną materacy. Czyli podłoga pływająca ;)
Formacje są bardzo urozmaicone, od lekkich połogów, przez techniczne piony, dachy, po bardzo ciekawy łuk i wolno stojące panelowe "głazy". Mnogość dróg jest bardziej niż zadowalająca - na wspinaczy czeka prawie 300 problemów w każdej skali trudności. Oznakowane są one kolorami, na jednej ze ścian wisi szczegółowe topo, którego próbka poniżej. Najłatwiejsze są drogi spod barw Francji, następnie wściekle różowe, zielone, czerwone itd aż do pomarańczowych, których wyceny wahają się od 6c do 8a.

Magneta. Najtrudniejsze bouldery do wyboru. Źródło:
 http://www.boulderhalle-aachen.de/topo-aktuell/

Naprawdę każdy może tu znaleźć coś dla siebie. I widać to też po ludziach kręcących się po hali. Nie brakuje mocarzy spod znaku "baldy 8pińćset", ale "fitness climberów" jest jeszcze więcej. Nie ma tu kompletnie żadnej napinkowej atmosfery, która kazałaby czuć się komuś z oponką na brzuchu chadzającemu po czymkolwiek co wystaje ze ściany źle! I to jest ogromna zaleta tego miejsca. Leje na zewnątrz (co w Aachen rzadkością nie jeste... ;)), nie lubisz fitness? To idziesz sobie na baldy i też się sympatycznie poruszasz. A do tego zawsze ktoś podpowie, pomoże, przyspotuje, pożartuje. W sumie nie spotkałam

Wskazówki, jak poruszać się po hali i po numerologii wspinaczkowej :)
Źródło:
http://www.boulderhalle-aachen.de/topo-aktuell/
jeszcze żadnego osobnika ociekającego zajebistością, których tak wielu na rodzimych panelach i w rodzimych skałach. Nawet ciężko ich dokładnie scharakteryzować, ale to tacy, co to stojąc przy nim i wstawiając się w jakiś problem masz bezsprzeczne wrażenie, że jeśli odpadniesz, to zapadniesz się ze wstydu pod ziemię...  Tu gatunek ten wyginął ;)

A wracając do MOOVE. Ciekawostką jest technika ukończenia/zaliczania balda. Mianowicie trzeba wyjść na samą górę - ściany są zakończone płaską płytą, z której poprowadzone są korytarze zejściowe na halę. Nie ma pacania topu i zeskakiwania, tylko giełganie się do samego końca, często będące kluczową trudnością problemu. Zabawa przednia :)

Co do cen to: jednorazowe wejście dla dorosłego kosztuje 10EUR, zniżka studencka 9EUR, a dzieciaki lat 6-18 wchodzą za 7EUR.
Są też wejściówki dziesięciorazowe, kolejno: 90-81-63 EUR. 
Godne polecenia dla pozostających dłużej w mieście są abonamenty. 41-36-28 za miesiąc i chodzisz ile chcesz. Co prawda zgodnie z regulaminem powinno się mieć konto bankowe i płacić za niego poleceniem zapłaty, ale dla dziwaków z zagranicy obsługa zrobiła wyjątek. Zapłacone gotówką, na 3 m-ce do przodu, bo tyle wynosi okres wypowiedzenia. I chodzimy. 5 razy w tygodniu... :)

Miejsce ma jeszcze jedną zaletę... Bar! Na wejściu ustawiono przy recepcji kilka stolików, jest kolorowo i przyjemnie, a zimny niemiecki browar smakuje po kilku godzinach ciężkiej pracy wyśmienicie! Oczywiście mają też kawę, herbatę i inne przyjazne przekąski. No ale browar to browar. I wiem, że właśnie promowanie zdrowego, sportowego stylu życia diabli wzięli... Ale kto mówił, że ma być tylko ciężko? ;))


Takie są MOOVE kamyki :) Źródło: http://www.boulderhalle-aachen.de/topo-aktuell/
Więcej własnych foto wkrótce!


Ich lade herzlich Sie an MOOVE!!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Aachen... Akwizgran... Aix-la-Chapelle... Aken. Gdzie to, skąd to i dlaczego?

Tytuł posta wielojęzykowy, a raczej nazwa miasta w wielu językach podana. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest dość prosta - położenie Aachen jest mianowicie wymarzone, jeśli ktoś jest zainteresowany czymś więcej, niż tylko ziemią niemiecką. Postaram się też używać tych nazw zamiennie, co pomoże utrzymać tekst w lepszej kondycji stylistycznej. Przy okazji nie sposób nie wspomnieć, że Akwizgran to także wieś w Polsce w województwie świętokrzyskim, licząca obecnie około 100 mieszkańców. Pomylić się więc będzie raczej trudno... Ale do rzeczy.

Akwizgran leży w Niemczech, w kraju związkowym Nadrenia Północna - Westfalia. Jest siedzibą regionu miejskiego Akwizgran, a sam posiada prawa powiatu. Główną zaletą jego lokalizacji jest fakt, iż ścisłe centrum od granicy niemiecko-belgijskiej dzieli zaledwie 6 km w linii prostej, zaś od niemiecko-holenderskiej w najbliższym miejscu - niecałe 5 km. W planach turystyczno-krajoznawczych jest to więc niezmiernie obciążające! Być tu i nie zaglądnąć do sąsiadów? Na taki skandal nie można sobie pozwolić, więc w planach ujmiemy i to.
Gdy tu jechałam byłam przerażona wizją zupełnie płaskiego terenu. W końcu za miedzą największe depresje w Europie, a i okolica na mapie topograficznej kontynentu razi ciemnozielonym kolorem. Rzeczywistość mile mnie zaskoczyła. Mianowicie teren miasta jest zupełnie pofalowany, trudno wręcz znaleźć ulicę, którą nie będziemy szli do góry bądź w dół. Rozwiązanie zagadki jest dość proste. Nie zauważyłam mianowicie, że na południe od Aachen rozciąga się niewielkie pasmo górskie - Eifel. Wysokości nie są imponujące, co być może troszkę usprawiedliwia moje niedopatrzenie. Najwyższe wzniesienie, Hohe Acht, ma zaledwie 747 m n.p.m. Dla kogoś, kto ostatnich kilka lat patrzył z okna na Giewont górami to to ciężko nazwać :). Niemniej jednak jakaś resztka tych wypukłych form terenu jest odpowiedzialna za miłe urozmaicenie spacerów po Akwizgranie. I to lubimy.


Czuję się w obowiązku przekazać choćby kilka zdań na temat historii miasta. Ponieważ jednak pisanie pracy naukowej o wydźwięku historycznym nie jest celem tego bloga, uczynię to w telegraficznym skrócie posiłkując się źródłami z sieci, głównie stroną oficjalną miasta (artykuł w Wikipedii jest oparty na niej, lub/także nią  nieźle uzupełnia). 

Dawno, dawno temu... A dokładnie już w czasach prehistorycznych coś się tutaj działo. Dowodem na to są odnalezione w badaniach archeologicznych ślady kultury celtyckiej. Na obecnym wzgórzu Lousberg znajdują się pozostałości po prehistorycznych kopalniach krzemienia. Następnie miejsce upodobali sobie Rzymianie, którzy jako pierwsi odkryli tutejsze źródła termalne i wykorzystali je do stworzenia swojego rodzaju SPA dla wojsk Imperium. Nazwa 'Aquae Grani', pochodząca od Granusa, celtyckiego bożka uzdrowień, dała początek dzisiejszej - Akwizgran. Swoją drogą, te właśnie źródła wód siarkowych są rozwiązaniem kolejnej mojej zagadki, która pojawiła się w głowie "na pierwszy rzut oka". Mianowicie nie od dzisiaj wiadomo, że pierwsze ośrodki siedzib ludzkich budowano nad wodą - wzdłuż rzek, nad morzem, przy naturalnych zbiornikach itp. Tymczasem Aachen nie leży nad niczym. I gdzie tu pójść w czasie upałów? Na termy! 

Kolorowe Aachen. Körbergasse - Alejka Koszyków ;))

Pierwsze wzmianki pisemne to czasy króla Franków Pepina Małego, który również doceniał właściwości lecznicze aacheńskich źródeł na czego dowód wybudował w ich miejscu kaplicę oraz rezydencję.
Miejsce to w sposób szczególny upodobał sobie Karol Wielki, syn Pepina. Od 768 roku rezydował tu na stałe, a dwadzieścia lat później na jego polecenie wybudowano pałac z oktagonalną kaplicą, dającą początek jednemu z dzisiejszych symboli miasta, Katedrze. W tejże kaplicy Karol Wielki został pochowany w roku 814. 
Kolejnym ważnym momentem w dziejach miasta była koronacja Ottona I właśnie w kaplicy pałacowej w 962 roku i od tego czasu przez bez mała 600 lat obecna Katedra stała się miejscem koronacji królów niemieckich.
Przez kolejne wieki Aachen rozwijało się. Karol Wielki został ogłoszony katolickim świętym, miasto zyskało miano wolnego miasta i stało się centrum i stolicą Rzeszy. Stopniowo otrzymywało wszelkie przynależne jego wadze przywileje. Z biegiem lat nastąpił rozwój handlu, tkactwa i sukiennictwa. Tu także odbywały się Sejmu Rzeszy. 
Miasto straciło na wartości polityczno-gospodarczej w momencie przeniesienia miejsca koronacji królów do Frankfurtu nad Menem. Dodatkowo do upadku przyczynił się w ogromnym stopniu pożar w 1656 roku, który zniszczył prawie całe ówczesne zabudowania. 
Stopniowo odbudowywane miasto dla ludzi nadal było miejscem idealnym do wypoczynku, centrum rozrywki, a przede wszystkim uzdrowiskiem. W 1825 roku otwarto Teatr, a sześć lat później Bibliotekę Miejską. W 1865 roku założono Politechnikę, dzisiejszą Rheinisch-Westfaeliche Technische Hochschule Aachen.
W trakcie II Wojny Światowej miasto jako jedno z najbardziej wysuniętych na Zachód Niemiec było ciągle narażone na ataki Aliantów. Po fali ciężkich bombardowań i walk w październiku 1944 roku, zniszczone zostało około 65% zabudowy, a populacja miasta zmalała do zaledwie 11 tys. osób. Podstawowa odbudowa do 1945 roku pozwoliła doprowadzić Aachen do względnej użyteczności oraz powiększenia liczby mieszkańców do ponad 100 tys. Obecnie jest ich ponad 250 tys.

Ratusz w Aachen. Fot. Autor

To byłoby na tyle o przeszłości. Mam nadzieję, że nie została potraktowana zbyt płytko, ani zbyt rozwlekle. Wydarzenia lat powojennych "wyjdą" nam po drodze podczas poznawania teraźniejszości, bo o nią tutaj tak naprawdę chodzi. O to, co się dzieje, gdzie iść, gdzie kupić, zjeść, napić się i - nie uciekając od historii tak kompletnie - co zobaczyć.

Próbka akwizgrańskiej starówki. Domhof.